Dzień 1 -140km - nocleg: Ząbkowice Śląskie
Wyruszamy z lekkim poślizgiem z Jemielnicy, mijamy Odrę w Krapkowicach. Za parę dni znowu spotykamy ją na trasie. Mocno grzeje, więc przy jednym z domów Aniela prosi o wodę do bidonów bo nie wzięliśmy zapasu. Pani co nam ją przyniosła chyba nigdy nie widziała aż tak wysmarowanej kremem do opalania osoby, całej na biało ;) Przerwę na obiad robimy przy otwartej szkole, na sali gimnastycznej zostały jeszcze dekoracje z zakończenia roku szkolnego. Upał, a do tego pierwsze górki, dają nam się we znaki. Nasz dzisiejszy gospodarz Marcin odbiera nas i zawozi do swojej kuzynki gdzie będziemy spać. Kupujemy jakąś pizzę w Żabce na kolację i rozmawiamy o podróżach rowerowych po całym świecie. Gdyby nie pandemia, pewnie byśmy Marcina nie poznali, bo byłby jeszcze w Ameryce Południowej, ale niestety musiał przymusowo, jak wielu innych podróżników, wrócić do ojczyzny.
Dzień 2 - 118 km - nocleg: Karpacz
Wczoraj tak bardzo fajnie i długo się rozmawiało, że dziś trochę niedospani, po ósmej rano ruszamy. Dziś trasa przebiega wzdłuż granicy i częściowo także przez Czechy, gdzie zaraz za granicą zatrzymujemy się na obiedzie. Jest tam także jeden najstarszych drewnianych kościołów w Europie, ale niestety zamknięty. Upał i górzysty teren dają nam się we znaki tak bardzo, że jest potrzebne pół godziny drzemki w cieniu. W międzyczasie ustalamy miejsce noclegowe w Karpaczu. Dalej raczej dziś nie damy rady dojechać. Ostatnie km jedzie nam się naprawdę ciężko. Góry na początku wyprawy to chyba nie był najlepszy pomysł. Nocleg w ośrodku, jak na inflację i w sezonie jest w miarę przyzwoitej cenie. Do tego mamy do dyspozycji 4 - osobowy pokój, gdzie śpimy razem z rowerami. Do tego ma być śniadanie, a i zapowiadają w nocy burze, więc nie ma co narzekać
Dzień 3 - 133 km - nocleg: Zgorzelec
Rano przy śniadaniu spotykamy pana, co wczoraj wieczorem życzył nam powodzenia na jednym z podjazdów. Taki miły akcent na początek dnia. Zrobiło się troszkę chłodniej, także na porannym zjeździe szło trochę zmarznąć. Droga już aż tak nie męczy. a jest też więcej z górki. Jedziemy raz przez Polskę, raz przez Czechy, niekiedy nie zauważając kiedy przekraczamy granice. Postój mamy na placu zabaw przy szkole, gdzie przez nieuwagę wylewam z menażki trochę gotującej się zupy. Po południu dojeżdżamy na trójstyk granic. Po drodze mijamy kopalnię odkrywkową węgla brunatnego w Bogatyni. Tam odpoczywamy chwilę (chyba na czeskim terytorium), robimy parę pamiątkowym zdjęć i ruszamy dalej do Zgorzelca. Niemiecka strona Nysy łużyckiej, gdzie prowadzi nas elegancka ścieżka rowerowa, prawie przy samej rzece. Za luksusowy apartament w centrum płacimy tyle, co za agroturystykę .
Dzień 4 - 124 km - nocleg: wieś Brody koło Gubina
Im bardziej luksusowy nocleg, tym trudniej jest się zebrać - stara zasada podróży. Do tego dochodzą jeszcze problemy spowodowane chyba przez połączenie kawy i ostrych papryczek, które będę nam towarzyszyć niestety przez cały dzień. Pierwszy postój robimy dosyć szybko przy najdalej wysuniętym punkcie Niemiec na wschód, gdzie wpisujemy się do pamiątkowej księgi. Mamy nadzieję, że nasz wpis przetrwa także ewentualna powódź w przyszłości, gdyż zaznaczony poziom, gdzie sięgała woda w 2010 robił wrażenie, jak potworny może to być żywioł. Dalszą trasę pokonujemy cały czas niemieckim terenem, przeważnie ścieżką wzdłuż rzeki. Przerwę obiadową mamy w Mużakowie w dosyć przystępnej cenowo (eurowo) knajpce zjedliśmy domowy obiad. Potem ruszamy w stronę Forst (Olszyny) i szukamy sklepu rowerowego, gdyż pedał w rowerze Anieli wymaga naprawy. Noclegu szukamy po polskiej stronie, ze względu na ceny. Jakoś dziś nie czujemy się najlepiej, a poza tym cały czas zapowiadane są deszcze, które nas szczęśliwie póki co omijają (jeśli pada to tylko w nocy).
Dzień 5 - 127 km - nocleg: okolice Kostrzyna nad Odrą
Wyjeżdżamy bardzo późno (około 10 rano), ale już bez problemów zdrowotnych kierujemy się na niemiecka stronę, gdzie nadal większość czasu spędzamy na ścieżce wzdłuż rzeki. Jedyne o czym musimy pamiętać, to o zamknięciu furki na wjeździe na wał, gdyż teren został szczelnie ogrodzony, ze względu afrykański pomór świń. Robimy nieco dłuższy dystans, po drodze spotykając pastwiska owiec. Jedziemy aż do Frankfurtu nad Odrą, gdzie robimy przerwę obiadową u Wietnamczyka . W poszukiwaniu noclegu wjeżdżamy do Polski i chcemy w końcu sprać w namiocie na dziko, więc łatwiej nam będzie znaleźć miejsce po polskie stronie Odry. Faktycznie znajdujemy fajny kawałek miejsca, za Kostrzynem nad Odrą, gdzie możemy podziwiać piękny zachód słońca, niestety trochę brutalnie przerwany przez owady latające z rodziny trzpiennikowatych.
Dzień 6 - 131 km - nocleg: kemping Prenzlau
Noc była tak bardzo gorąca, że nawet w namiocie trudno było mi wytrzymać. Pierwszy postój na dziś to najdalej wysunięty punkt na zachód. Jedziemy polskimi drogami. Co prawda mały ruch, dobra nawierzchnia i las w którym można schować się przed cieniem dają radość z jazdy. Następnie wjeżdżamy znowu do Niemiec, gdzie na ścieżce pojawiają się groźnie wyglądające burzowe chmury, które nadają nam sporą większość prędkość. Burza jakoś przeszła bokiem praktycznie nie zmokliśmy bo 10-minutowe opady udało się przeczekać pod daszkiem przy najbliższej posesji. Następnie odbijamy trochę w głąb Niemiec, aby jutro wjechać do Świnoujścia od niemieckiej strony. Nocujemy na kempingu w Prenzlau, gdzie za niewielką dopłatą mamy do dyspozycji domek - pościel gratis dostajemy od sympatycznej pani z Polski, pracującej na recepcji.
Dzień 7 - 120 km - nocleg: Świnoujście
Jako że oddaliliśmy się trochę od rzeki, dziś na trasie nie ma cały czas ścieżki rowerowej. Jest też sporo większy ruch. Najwidoczniej sporo osób zmierza nad morze. Po drodze niestety mijamy ścieżką groźnie wyglądający wypadek. Auto wypadło z drogi i uderzyło w drzewo. Trasa całkowicie zablokowana, a kierowcy stoją w parokilometrowym korku. Nam jednak idzie na tyle dobrze, że robimy aż 70km. Zatrzymujemy się na obiad w greckiej restauracji. Zamawiamy półmisek mięsa niby dla dwóch osób, ale myślę, że spokojnie starczyłoby nawet dla czterech. Resztę bierzemy na wynos. Dalej kierujemy się mniej uczęszczanymi drogami. Widoki i trasa fajna. Pojawia się tylko jeden problem. Rzekę trzeba przekroczyć promem albo nadrobić sporo trasy. Cena za 5 minut płynięcia to 23 euro! No trudno, jakoś to przebolejemy. Następnym razem trzeba się wcześniej zorientować w takich sprawach i ustawić trasę w miarę możliwości inaczej. Koło 17 meldujemy się nad morzem w Świnoujściu. Jest czas na kąpiel. Później do greckiego mięsa dokupujemy frytki i sałatkę w McDonald's, do tego piwko i mamy romantyczną kolacja na balkonie apartamentu naszego noclegu :)
Dzień 8 - 111km - nocleg: Kołobrzeg
Rano o 9:00 uczestniczymy we Mszy świętej. Jest sporo osób. Interesujące, krótkie kazanie, a po mszy chwila adoracji. Ruszamy na prom, żeby się wydostać z miasta. Praktycznie się nie czeka i w mig jesteśmy na Trasie R10, która prowadzi dookoła Bałtyku. Niestety czasem prowadzi też lasami gdzie bardziej sprawdził by się rower górski i nasze tempo jest bardzo wolne i z czasem decydujemy się jechać normalnie drogą, przez którą od czasu do czasu przebiega ścieżka. Na obiad nad morzem musi być chociaż raz smażona rybka. W mniejszej mieścinie (Rewal) ceny przystępne. Im bliżej celu tym więcej turystów i trzeba czasem bardzo się przeciskać, jednak i tak mamy wrażenie, jakby ludzi było mniej niż zwykle. Wieczorem na plaży prawie pustki. Szybka kąpiel i kierujemy się na rynek, skąd ma nas odebrać nasz dzisiejszy dobrodziej. Przez telefon dowiadujemy się, że nie damy rady się spotkać. Coś pilnego mu wypadło, ale nie zostawi nas lodzie. Dostajemy PIN do domofonu, klucz do skrytki i mieszkanie mamy do naszej dyspozycji. Normalnie można by być zdziwionym, że ktoś nie znając kogoś przyjmuje go ot tak pod swój dach, ale w podróży nieraz takie sytuacje już nam się przydarzyły.
Dzień 9 - 147 km - nocleg: kemping Tuczno
Rano zostawiamy klucz i parę pamiątek z Jemielnicy i ruszamy już w drogę powrotną. Pierwszy postój pod wiatą nad stawem w parku w Świdwinie. Niestety, jest trochę zdewastowana przez młodzież. Wypisane są Wulgaryzmy jest także numer do "Jogiego", który niestety nie odebrał i okazuje się oszustwem, co nas bardzo rozbawiło :D Dalej jedzie się przyjemnie, czasem jest ścieżka rowerowa z przeszkodami (ławkami na środku), do tego słychać samoloty z Pobliskiego Poligonu w Drawsku Pomorskiem, gdzie zatrzymujemy się na obiad w włoskiej restauracji. Ceny wysokie, jak dla amerykańskich żołnierzy, których paru udało się nawet spotkać. Nocleg znajdujemy na cichym, odludnym polu namiotowym nad jeziorem w Tucznie. Poza nami jest tylko starsze, sympatyczne małżeństwo, które częstuje nas wodą wodociągową (brak pitnej wody na kempingu). Wieczorem zjawia się właściciel terenu, aby zebrać od nas symboliczną opłatę. Miło nam się chwilkę rozmawia, udaje się dostać rabat :)
Dzień 10 - 140 km - nocleg: Pobiedziska niedaleko Poznania
Z lekkim poślizgiem (bardzo dobrze nam się spało), ruszamy w stronę Poznania. Dzisiejszy dzień bardziej upalny, zatem do przerwy robimy 60 km. Zatrzymujemy się w Czarnkowie, w barze na domowy obiad. Jestem bardzo znużony, także przydała by się nawet drzemka, ale po drodze jakoś nie ma dobrego miejsca, aby się zatrzymać. W Końcu decydujemy się na postój pod wiejskim Sklepikiem. Kupujemy lody i obserwujemy miejscowych. Rozbawił nas kierowca Mercedesa, który podjeżdża pod sklep zostawia auto włączone z kluczykiem w stacyjce i wysiada. Coś długo schodzą mu te zakupy i aż się prosi, żeby odjechać :D Po dłuższej chwili wraca, w siatce ma trzy piwa i lody. Nie mija chwila, kiedy zawraca i dokupuje zupki chińskie. Po 19 docieramy na miejsce do cioci Anieli, gdzie odpoczniemy 2 dni.
Dzień 11-12 - ok. 100 km - nocleg: Pobiedziska niedaleko Poznania
Po 10 dniach jazdy przyda nam się chwila odpoczynku, a odwiedziny u rodziny to najlepszy powód. Dwa dni szybko nam mijają. Czas spędzamy nad pobliskimi jeziorami, odwiedzamy gród warowny i Park Miniatur w Pobiedziskach, zabytków, głównie pałaców i kościołów Wielkopolski. Jeszcze na następny dzień niedaleko Gniezna odwiedzamy kuzynkę, bardzo miło spędzamy czas, przez co do Gniezna nie udaje nam się już dojechać - innym razem.
Dzień 13 - 145 km - nocleg: Nowe Skalmierzyce koło Kalisza
Wypoczęci ruszamy dalej. Zostały nam już tylko dwa dni drogi. Dziś nocleg także mamy już załatwiony, więc jakoś nam niespieszno. Postój na obiad mamy na placu zabaw. Jakoś przypadły nam do Gustu na tegorocznej wyprawie. Następnie mamy jeszcze chwilę na zwiedzanie Kalisza. Nocujemy u młodego małżeństwa z sympatyczną małą córeczką i psem który nie odstępuje nas na krok i cały czas chce być głaskany.
Dzień 14 - 170 km - nocleg: Jemielnica (dom)
Dziś musimy zrobić najdłuższy dystans, ale to już ostatni dzień. Perspektywa noclegu dodaje sił, także pierwszy postój robimy po przejechaniu 65 km. Pora już obiadowa. Gotujemy rarytasy. Makaron z krewetkami, pesto, serem i pastą z tuńczyka oraz do tego oliwki. Chyba aż za bardzo objedliśmy się, bo ja potrzebuje drzemki a Aniela też, ale nie mogąc tego zrealizować - kawy (na lokalnej stacji udaje się dostać trzy razy tańszą kawę niż na Orlenie). Trochę drogi nam zostało. W kierunku Olesna prowadzi bardzo wygodna, nowa ścieżka rowerowa. Budowana jest także obwodnica. Droga jest zamknięta, ale w weekend można przejechać. Robotników na budowie brak. W Oleśnie zatrzymujemy się jeszcze na chwilę. Stamtąd do domu już niedaleko i przed 21:00 kończymy wyprawę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz