Około godziny 23:30 czasu lokalnego za parę minut ostatni gwizdek sędziego spoglądam w niebo i myślę jak to możliwe że przyszło mi zobaczyć 4 triumf na żywo na stadionie, oczym nawet w dzieciństwie chłopcu z trochę większej wioski nie można było marzyć sprawdzając niekiedy tylko wynik w telegazecie. Marzeniem było pojechać kiedys na mecz do Madrytu ( choć teraz to praktycznie żadna sztuka ) za moment poraz kolejny wybuchnę radością .nawet nie mogę pojąć jaka łaska mnie spotkała, ale nadtym nawet niema się co zastanawiać w takich trzeba podziękować i wszystkim dzięki którym było mi to dane i cieszyć się z kolejnego sukcesu bo tak naprawdę ulotna chwila może się już naprawdę nie powtórzyć, a to że przytrafiła cztery razy to już inna historia. Każdy finał był inny i inaczej będę go wspominać i z każdym wiąże się inna ciekawa historia .Do Lizbony udałem się "normalnie" dopisało szczęście byłem wśród 6 osób z fanklubu którym udało się dostać bilet spowrotem spóźniłem się na samolot powrotny nawet już nie pamiętam ile pieniędzy wtedy "straciłem". Pomysł na finał rowerem przyszedł już za rok bo wiedziałem że drugi raz szczęściu trzeba będzie dopomóc i zrobić coś naprawdę wielkiego dla małego świstka papieru wartego wiele euro . Tak w planach był już Berlin ale marzeń przynajmniej na rok pozbawił nas Morata ale za rok już nie było innej opcji jak wsiąść na rower i pedałować . Dojechałem ledwo co i strasznie zmęczony ( a i o bilet koledzy walczyli dla mnie z całych sił ) i pewnie gdyby to był jakiś zwykly ligowy mecz zasnąłbym na trybunach , pamiętam tylko że na powrocie na camping padłem jak długi nie rozkładając nawet namiotu. Do Cardiff to z początku była gonitwa przylot z Madrytu przepakować się i w drogę ale później wszystko od się bez problemu i melduje się na czas. A do podróż do Kijowa to gdyby nie opady deszczu to byłby pełen luz nawet człowiek się nie zmęczył za bardzo. Wyluzowany wszedłem też na stadion będąc spokojny o wynik od pierwszej minuty co nie oznacza że wcale nie odczuwałem emocji bo te zawsze są ogromne podczas finału a jak się ogląda tak fantastyczne trafienie to nie sposób nie skakać z radości ( tym razem obyło się bez stłuczenia okularów których po prostu lepiej nie brać ). O emocjach dużo pisać nie trzeba, największe emocje to na pewno Lizbona, niema się ani co wielce rozpisywać żadne słowa tego nie oddają, tam też naprawdę dopisali kibice Realu których było mnóstwo w mieście. Bliska odległość między Madrytem i 12 lat czekania na puchar zrobily tę różnicę. W Mediolanie nie było już tak różowo gdzie kibice atleti zdominowali miasto ,a o kibicach realu nie tylko w kontekście finału można by wiele napisać czasami nawet gorzkich . Przeciętny kibic ma jednak podczas finału jednak pod górkę jak mu się uda jakimś cudem za normalne pieniądze zdobyć bilet to później pojawiają się problemy ze transportem i zakwaterowaniem ( choć to akurat uważam za najmiejsze problem, trzeba tylko zrezygnować z odrobiny komfortu) najbardziej wkurzającym obrazkiem podczas finału chyba podczas każdego finału był jednak uciekający przed fotoreporterami marcelo z pucharem żeby mógł choć pokazać go kibicom...
Ale żeby skończyć optymistyczne wiele osób mnie pyta mnie skąd się wziął pomysł na te wyprawy rowerowe to tak trochę żartując kiedyś babcia jako małego chłopca spytała mnie co będziesz robić w przyszłosci jaki będziesz mieć zawód , pamiętam że wzruszyłem tylko ramionami i odpowiedziałem - nic nie będę robić po wsi bydam na kole jeździł. No i nawet się sprawdziło jeżdżę tylko trochę dalej.
poniedziałek, 28 maja 2018
piątek, 25 maja 2018
Rowerem na Mundial cz.2 do Kijowa
Dzień 5 7-30-17:30 99km czas jazdy 6:12
Do przejścia w Medyce mamy kawałek jakieś 25km ,ale tylko tam można przekroczyć granicę rowerem. Po drodze mijamy parę wiosek i w prawie każdej więcej niż pięć bocianich gniazd. Na granicy kolejka samochódow pieszych przepuszczają jednak całkiem sprawnie pokazać paszport 3 razy i w drogę. Zatrzymuje się na chwilkę wymienić walutę ( narazie trochę ) i kupić ich karte sim. Po chwili mam internet ale nie całkiem można wysyłać wiadomości na whatsapp i Messenger ale strony coś się nie otwieraja trzeba się zalogować do sieci a jak to zrobić pisze tylko po ukraińsku.:(. Dobrze że znaki drogowe i nazwy miast są i po Europejsku i w cyrylicy. W sumie to i tak trzeba jechać cały czas prosto główna drogą która prowadzi do Lwowa a później na Kijów, bo jak się zjedzie gdzieś na bok to straszne dziury a niekiedy i asfaltu brak o czym się przekonalem szukajac sklepu po drodze. Nocleg gdzieś w lesie niedaleko Lwowa zdarzylem się rozbić i coś ugotować nim sie rozpadało , także dziś nie zmoklem prawie wcale i oby zostało tak do końca :)
Dzień 6 7:45-17:15
Jeszcze przed wjazdem do Lwowa łapiemy pierwszego kapcia, szybka zmiana dętki i jadamy dalij. Lwów podobny jest trochę do Krakowa są nawet fragmentami ścieżki rowerowe, ale w centrum w jeździe przeszkadza bruk i tory tramwajowe. Udajemy się na polską mszę świętą , akurat dzieci przystępują do pierwszej komunii. Ukraińcy chyba są podobnie religijni do nas cerkwie na trasie zawsze piękne przystrojone a ludzi przechodzac obok zawsze się przeżegnaja . Po mszy trochę zwiedzamy miasto a później już na wylot w stronę
kijowa ruch spory a i ciężarowe nie mają dziś zakazu . W końcu robi się słonecznie i mogę założyć moje ulubione sandały. Patrzę na znaki które informują że zostało tylko 480 więc niema się co śpieszyć i koło 17 postanawiam zakończyć jazdę znajduje miejsce pod namiot. Chciałem jeszcze rozpalić ognisko ale drzewo od opadów mokre a nie znalazłem odpowiednio dużo rozpałki więc zrezygnowałem w końcu i tak zrobiło się już fajnie ciepło.
Dzień 7 7:40-17-30 112km czas jazdy 7:01
Zimna noc i rosa o poranku tak wita nas kolejny dzień na Ukrainie. Przed wyjazdem czyszczenie butów z gliny nim schowam je do sakwy. Już po chwili robi się gorąco że można założyć bezrękawnik. Słońce nareszcie grzało cały dzień a niebie tylko białe chmurki. Do Kijowa coraz bliżej choć znaki a navigacja pokazują różna odległość. Cały czas jedziemy główna drogą że praktycznie poradziliśmy sobie bez żadnej mapy od początku do końca ( , oczywiście gdyby nie trzeba było zjechać na nocleg albo do sklepu ) droga momentami ma 2 pasy w jedną stronę i w Polsce albo na zachodzie spokojnie była by to eskpresowka i zakaz jazdy dla rowerzystów murowany, ale tutaj nic z tych rzeczy wszystko wolno i to mi się podoba, bo ileż to trzeba było się niekiedy natrudzić szczególnie w Niemczech żeby szybko przejechać z jednego miasta do drugiego.
Im dalej na wschód tym ludzie na postojach bardziej zaguduja a gdzie a po co się jedzie. Z jednym panem wdałem się w dłuższą rozmowę i okazało się że pracował kiedyś w Kędzierzynie-Koźlu. Ludzie są uprzejmie nastawieni a wszystko toczy się powolnym wiejskich trybem można spotkać furmanki i krowy przeprowadzane przez główna drogę na Kijów :)
Koło 17 po zrobieniu swojej normy 100km szukamy miejsca na nocleg znajdujemy je nad jeziorem wykąpać się nie bardzo idzie ale uczyniliśmy to wcześnie po południu po drodze. Śpimy w towarzystwie rechoczących żab.
Dzień 8 7-10-17 115km czas jazdy 6:53
Rano nie tracimy czasu i km gdyż spałem blisko głównej drogi. Jest pochmurno ciekawie czy będzie coś padało. Co przejeżdżam koło policjantów przy drodze chce mi się śmiać stoją tacy dwaj przy drodze ani nie mają kamizelki tylko jakieś śmieszne szelki odblaskowe i trzymają w ręku lizak, w szuszarki chyba ich woogole nie wyposażyli. Koło 11 Zbaczam z trasy do sklepu tam zagaduje mnie dwóch chłopców skąd jedziesz a dokąd a po co, pytają się czy bym z nimi do szkoły nie poszedł tam niedaleko. Mówię dobra co mi tam . W szkole od razu zlatuje się cała klasa i tak stałem się lokalną atrakcją . Parę dzieci nawet przejechało się na moim rowerze , reszta widząc kamere pyta czy nagrywam na YouTube , ci starsi bardziej obyckani szukają mnie w swoim smartfonie na Instagramie. Odpowiadam cierpliwie na wszystkie pytania oglądam kawałek WFu i jadę dalej. Jedzie się dość szybko wiatr pomaga, mijam obwodnicą miasto Równe , do Kijowa już niecałe 300km więc tak jak wczoraj po nieco ponad 100km szukam czegoś na rozbicie namiotu po drodze były 2 jeziorkach 1 było w miarę ok ale myślę może drugie będzie lepsze , okazalo się inaczej tak czy owak woda w obu niedawala się do kąpieli, trudno do umycia musi wystarczyć to co jest w butelce.
Dzień 9 6:40-17:00 128km czas jazdy 7:28
Ciepły poranek i piękny wschód słońca zachęcaja do jazdy , dosyć szybko zwijamy namiot i ruszamy. Tak się już się już przyzwyczaiłem do jazdy główna drogą, że niekiedy nawet nie zauważyłem że obok biegnie ścieżka o całkiem dobrej nawierzchni i to w cieniu. Z rozpędu też prawie zapomniałem skręcić nad jeziorko które wcześniej zaznaczyłem na mapce. Woda czysta więc można się odświeżyć w taki upał na pewno się przyda. Obiad dziś w przydrożnym barze z ciekawości cen i tego co serwują mimo bariery językowej ( choć rozumiem już całkiem sporo ) właściciel dwoił się i troił żeby mi smakowało, i naprawdę za 80 hrywien można dostać dobre domowe jedzonko zupa + drugie danie. Po zrobieniu swojej normy chce jeszcze kupić jakieś piwo na nocleg niestety sklep daleko a na stacji nie sprzedają... to ci pech no trudno obejdziemy się bez.
Ważne wiadomośc jest taka że dotarły bilety na mundial i może udać się je dostarczyć już do Kijowa.
Dzień 10 7-16:30 120km czas jazdy 6:22
Rano muszę szybko zwinąć namiot aby nie zostać ukąszony przez komary, które na tej wyprawie dały mi się już we znaki co wcześniej nie miało miejsca. Słońce świeci od rana a chmurki które pojawiły się po południu raczej tylko postraszyły opadami. Mijam obwodnicą Żytomierz, droga zrobiła się trochę dziurowa i przypomina trochę naszą betonową czwórkę, ale później znowu równiutki asfalt. Myślę że obwodnic tutaj mogło by pozazdrościć niejedno polskie miasto. Na drogi nie moge absolutnie narzekać chyba że muszę gdzieś dalej do sklepu zjechać . Dziś był przy głównej drodze a w nim pojawiło się nawet liczydło zamiast kalkulatora , od razu mi się 1 klasa szkoły przypomniała i jestem ciekaw czy za parę lat dzieci będą woogole wiedziały do czego ten przyrząd służy. Jakieś 100km do Kijowa przy drodze pojawili się sprzedawcy grzybów marynat i innych wszelakich ziół i darów lasu. Potym jak Kijów zbliżył się do mnie na 50km szukam miejsca na odpoczynek dziś znalazłem szybko kawałek cichego lasu z brzozami . Gotuje makaron , czyszcze trochę rower i sakwy, później dobre piwko którego tu o dziwo w sklepach nie brakuje i odpoczynek. Jutro pozostaje na spokojnie dojechać.
Dzień 11 7-12:30 66km czas jazdy 3:55
Do pokonania niewielki dystans ale i tak ruszamy jak zwykle , przejechać co trzeba i fajrant. Po drodze do Kijowa zostały jeszcze ślady Euro 2012- baner wita nas tuż przed samym Kijowem fotka przy znaku informującym o wjeździe do Stolicy i jedziemy dalej w stronę stadionu trzeba się trochę poprzeciskac między samochodami ale tak to już bywa w wielkich metropoliach. Jeszcze nie czuć atmosfery finału albo jest po prostu wcześnie rano - pod stadion docieram o 11 fotka z szalikiem Lksu ,( wiem że większość będzie kibicować jutro Liverpoolowi ale i tak was pozdrawiam ;) . Następnie bez większego zwiedzania kierujemy się do mieszkania , gospodarz już w domu także można w końcu rower odstawić i wziąć porządny prysznic. Mieszkanie skromne ale mnie wiele do szczęścia nie trzeba. Jak zwykle miła rozmowa później przydarzyła się jeszcze okazja opowiedzieć o mojej wyprawie dla weszło.fm . Wieczorem integracja z innymi Madridistas
Do przejścia w Medyce mamy kawałek jakieś 25km ,ale tylko tam można przekroczyć granicę rowerem. Po drodze mijamy parę wiosek i w prawie każdej więcej niż pięć bocianich gniazd. Na granicy kolejka samochódow pieszych przepuszczają jednak całkiem sprawnie pokazać paszport 3 razy i w drogę. Zatrzymuje się na chwilkę wymienić walutę ( narazie trochę ) i kupić ich karte sim. Po chwili mam internet ale nie całkiem można wysyłać wiadomości na whatsapp i Messenger ale strony coś się nie otwieraja trzeba się zalogować do sieci a jak to zrobić pisze tylko po ukraińsku.:(. Dobrze że znaki drogowe i nazwy miast są i po Europejsku i w cyrylicy. W sumie to i tak trzeba jechać cały czas prosto główna drogą która prowadzi do Lwowa a później na Kijów, bo jak się zjedzie gdzieś na bok to straszne dziury a niekiedy i asfaltu brak o czym się przekonalem szukajac sklepu po drodze. Nocleg gdzieś w lesie niedaleko Lwowa zdarzylem się rozbić i coś ugotować nim sie rozpadało , także dziś nie zmoklem prawie wcale i oby zostało tak do końca :)
Dzień 6 7:45-17:15
Jeszcze przed wjazdem do Lwowa łapiemy pierwszego kapcia, szybka zmiana dętki i jadamy dalij. Lwów podobny jest trochę do Krakowa są nawet fragmentami ścieżki rowerowe, ale w centrum w jeździe przeszkadza bruk i tory tramwajowe. Udajemy się na polską mszę świętą , akurat dzieci przystępują do pierwszej komunii. Ukraińcy chyba są podobnie religijni do nas cerkwie na trasie zawsze piękne przystrojone a ludzi przechodzac obok zawsze się przeżegnaja . Po mszy trochę zwiedzamy miasto a później już na wylot w stronę
kijowa ruch spory a i ciężarowe nie mają dziś zakazu . W końcu robi się słonecznie i mogę założyć moje ulubione sandały. Patrzę na znaki które informują że zostało tylko 480 więc niema się co śpieszyć i koło 17 postanawiam zakończyć jazdę znajduje miejsce pod namiot. Chciałem jeszcze rozpalić ognisko ale drzewo od opadów mokre a nie znalazłem odpowiednio dużo rozpałki więc zrezygnowałem w końcu i tak zrobiło się już fajnie ciepło.
Dzień 7 7:40-17-30 112km czas jazdy 7:01
Zimna noc i rosa o poranku tak wita nas kolejny dzień na Ukrainie. Przed wyjazdem czyszczenie butów z gliny nim schowam je do sakwy. Już po chwili robi się gorąco że można założyć bezrękawnik. Słońce nareszcie grzało cały dzień a niebie tylko białe chmurki. Do Kijowa coraz bliżej choć znaki a navigacja pokazują różna odległość. Cały czas jedziemy główna drogą że praktycznie poradziliśmy sobie bez żadnej mapy od początku do końca ( , oczywiście gdyby nie trzeba było zjechać na nocleg albo do sklepu ) droga momentami ma 2 pasy w jedną stronę i w Polsce albo na zachodzie spokojnie była by to eskpresowka i zakaz jazdy dla rowerzystów murowany, ale tutaj nic z tych rzeczy wszystko wolno i to mi się podoba, bo ileż to trzeba było się niekiedy natrudzić szczególnie w Niemczech żeby szybko przejechać z jednego miasta do drugiego.
Im dalej na wschód tym ludzie na postojach bardziej zaguduja a gdzie a po co się jedzie. Z jednym panem wdałem się w dłuższą rozmowę i okazało się że pracował kiedyś w Kędzierzynie-Koźlu. Ludzie są uprzejmie nastawieni a wszystko toczy się powolnym wiejskich trybem można spotkać furmanki i krowy przeprowadzane przez główna drogę na Kijów :)
Koło 17 po zrobieniu swojej normy 100km szukamy miejsca na nocleg znajdujemy je nad jeziorem wykąpać się nie bardzo idzie ale uczyniliśmy to wcześnie po południu po drodze. Śpimy w towarzystwie rechoczących żab.
Dzień 8 7-10-17 115km czas jazdy 6:53
Rano nie tracimy czasu i km gdyż spałem blisko głównej drogi. Jest pochmurno ciekawie czy będzie coś padało. Co przejeżdżam koło policjantów przy drodze chce mi się śmiać stoją tacy dwaj przy drodze ani nie mają kamizelki tylko jakieś śmieszne szelki odblaskowe i trzymają w ręku lizak, w szuszarki chyba ich woogole nie wyposażyli. Koło 11 Zbaczam z trasy do sklepu tam zagaduje mnie dwóch chłopców skąd jedziesz a dokąd a po co, pytają się czy bym z nimi do szkoły nie poszedł tam niedaleko. Mówię dobra co mi tam . W szkole od razu zlatuje się cała klasa i tak stałem się lokalną atrakcją . Parę dzieci nawet przejechało się na moim rowerze , reszta widząc kamere pyta czy nagrywam na YouTube , ci starsi bardziej obyckani szukają mnie w swoim smartfonie na Instagramie. Odpowiadam cierpliwie na wszystkie pytania oglądam kawałek WFu i jadę dalej. Jedzie się dość szybko wiatr pomaga, mijam obwodnicą miasto Równe , do Kijowa już niecałe 300km więc tak jak wczoraj po nieco ponad 100km szukam czegoś na rozbicie namiotu po drodze były 2 jeziorkach 1 było w miarę ok ale myślę może drugie będzie lepsze , okazalo się inaczej tak czy owak woda w obu niedawala się do kąpieli, trudno do umycia musi wystarczyć to co jest w butelce.
Dzień 9 6:40-17:00 128km czas jazdy 7:28
Ciepły poranek i piękny wschód słońca zachęcaja do jazdy , dosyć szybko zwijamy namiot i ruszamy. Tak się już się już przyzwyczaiłem do jazdy główna drogą, że niekiedy nawet nie zauważyłem że obok biegnie ścieżka o całkiem dobrej nawierzchni i to w cieniu. Z rozpędu też prawie zapomniałem skręcić nad jeziorko które wcześniej zaznaczyłem na mapce. Woda czysta więc można się odświeżyć w taki upał na pewno się przyda. Obiad dziś w przydrożnym barze z ciekawości cen i tego co serwują mimo bariery językowej ( choć rozumiem już całkiem sporo ) właściciel dwoił się i troił żeby mi smakowało, i naprawdę za 80 hrywien można dostać dobre domowe jedzonko zupa + drugie danie. Po zrobieniu swojej normy chce jeszcze kupić jakieś piwo na nocleg niestety sklep daleko a na stacji nie sprzedają... to ci pech no trudno obejdziemy się bez.
Ważne wiadomośc jest taka że dotarły bilety na mundial i może udać się je dostarczyć już do Kijowa.
Dzień 10 7-16:30 120km czas jazdy 6:22
Rano muszę szybko zwinąć namiot aby nie zostać ukąszony przez komary, które na tej wyprawie dały mi się już we znaki co wcześniej nie miało miejsca. Słońce świeci od rana a chmurki które pojawiły się po południu raczej tylko postraszyły opadami. Mijam obwodnicą Żytomierz, droga zrobiła się trochę dziurowa i przypomina trochę naszą betonową czwórkę, ale później znowu równiutki asfalt. Myślę że obwodnic tutaj mogło by pozazdrościć niejedno polskie miasto. Na drogi nie moge absolutnie narzekać chyba że muszę gdzieś dalej do sklepu zjechać . Dziś był przy głównej drodze a w nim pojawiło się nawet liczydło zamiast kalkulatora , od razu mi się 1 klasa szkoły przypomniała i jestem ciekaw czy za parę lat dzieci będą woogole wiedziały do czego ten przyrząd służy. Jakieś 100km do Kijowa przy drodze pojawili się sprzedawcy grzybów marynat i innych wszelakich ziół i darów lasu. Potym jak Kijów zbliżył się do mnie na 50km szukam miejsca na odpoczynek dziś znalazłem szybko kawałek cichego lasu z brzozami . Gotuje makaron , czyszcze trochę rower i sakwy, później dobre piwko którego tu o dziwo w sklepach nie brakuje i odpoczynek. Jutro pozostaje na spokojnie dojechać.
Dzień 11 7-12:30 66km czas jazdy 3:55
Do pokonania niewielki dystans ale i tak ruszamy jak zwykle , przejechać co trzeba i fajrant. Po drodze do Kijowa zostały jeszcze ślady Euro 2012- baner wita nas tuż przed samym Kijowem fotka przy znaku informującym o wjeździe do Stolicy i jedziemy dalej w stronę stadionu trzeba się trochę poprzeciskac między samochodami ale tak to już bywa w wielkich metropoliach. Jeszcze nie czuć atmosfery finału albo jest po prostu wcześnie rano - pod stadion docieram o 11 fotka z szalikiem Lksu ,( wiem że większość będzie kibicować jutro Liverpoolowi ale i tak was pozdrawiam ;) . Następnie bez większego zwiedzania kierujemy się do mieszkania , gospodarz już w domu także można w końcu rower odstawić i wziąć porządny prysznic. Mieszkanie skromne ale mnie wiele do szczęścia nie trzeba. Jak zwykle miła rozmowa później przydarzyła się jeszcze okazja opowiedzieć o mojej wyprawie dla weszło.fm . Wieczorem integracja z innymi Madridistas
piątek, 18 maja 2018
Rowerem na Mundial cz1 do granicy z Ukrainą
Ruszam rano po 6 do pokonania 150km niby odległość normalna jak na wyprawy ale na pierwszy dzień sporo zawsze potrzeba czasu aby się znowu w tryb wyprawy wkręcić. Prognozy pogody zapowiadały sporą szansę na opady. Z początku jechało się całkiem świetnie- dało się odczuć że wziąłem troszkę mniej bagażu, droga na Kraków znajoma (aczkolwiek znaki trochę przekłamują odległość ) więc nic tylko pedałować do przodu kiedy minął en Sosnowiec ( wjeżdżać na kole a wyjeżdżając na rowerze ;) zaczęło troszkę padać. Schronilem się i zjadłem coś w maku które raczej zamierzam omijać na tej wyprawie. Dalsza jazda mimo deszczu i dosyć sporego ruchu samochodowego przebiegła sprawnie, nocleg mam na przedmieściach u młodego małżeństwa i ich 6 miesięczniej słodkiej córki.
Dzień 2 8:20-17:05 czas jazdy 6:10 109km
Wczoraj świetnie się rozmawiało o podróżach moje wyprawy to przy niektórych ludziach naprawdę pikuś ale jeszcze jestem młody więc niema się czym przejmować -jak Bóg pozwoli jeszcze wiele wypraw przede mną. Dziś jednak wcale nie chciało się ruszyć , pochmurnie i bez deszczu się pewnie nie ominie. Raczej staram się omijać wielkie miasta ale że do rynku kawałek zdecydowałem się podjechać i zrobić zdjęcie takie żeby było ;) wybitnym fotografem nigdy nie byłem. Do pokonania mniej km niż wczoraj, ale się rozpadało a po drodze nie było nawet nawet suchego miejsca żeby się zatrzymać, najlepszym wyjściem wiata przystanku autobusowego na którym żadnego rozkładu jazdy raczej nie uświadczysz .pod koniec pogoda się poprawiła i do chatki która stoi praktycznie w lesie ,gdzie niekiedy sarenki do okna zaglądają dojechalem suchy. Gospodarz miły starszy pan wyszedł po mnie na drogę gdyż sam pewno bym tam nie trafił. Takiego noclegu jeszcze nie mialem można było poczuć wiejskie życie z dawnych lat. Prąd do naładowania telefonu w zupełności mi wystarczył a veganski posiłki były bardzo smaczne i pełne wartościowych witamin.
Dzień 3 8:20-17-40 101km czas jazdy 6:14
Miło się spało rozmawiało a jako że nie miałem żadnego celu na dziś wyjechałem dosyć późno. Z początku były nawet górzyste tereny nim dojechałem na główną drogę. Koło 11 chwilka postoju by udzielić informacji do radia o dotyczasowym przebiegu trasy. Do następnego postoju pogoda jako tako dopisała ale później rozpadało się na dobre przejechałem szybko przez Rzeszów nie robiąc nawet żadnych zdjęć po drodze i za miastem rozbilem już
namiot co w tych warunkach nie było za bardzo przyjemne, ale cóż na pogodę nie ma co narzekać. Podróż do Mediolanu też rozpocząłem w deszczu a skończyło się pięknym słońcem i zwycięstwem, oby było tak samo tym razem
Dzień 4 8-30 -19 64km czas jazdy 3:37
Dziś do przejachania max 70km więc tym bardziej nie chciało się wyjść z suchego niamiotu. W nocy przydały się zatyczki do uszu które skutecznie zatrzymały dźwięk kropli deszczu uderzających o namiot i śpiew ptaków o poranku . Jazdy było niewiele a jako że moim gospodarze byli w domu dopiero wieczorem skupiłem się na odpoczynku i odpisywaniu na zaległe wiadomości w końcu niewiadomo jaki będę miał internet na Ukrainie był tez czas na mszę świętą w pięknej bazylice po drodze.
Tym razem gościło mnie małżeństwo nauczycieli a głównym tematem rozmowy były lesne zwierzęta, dowiedziałem sie min że w pobliskich lasach są wilki ale boja się ludzi ,za to w pobliskich bieszczczadach jest niedźwiedź ktory jesienią sieje spustoszenie w pobliskich pasiekach.
poniedziałek, 14 maja 2018
Rowerem na Mundial króciutki wstęp
Rowerem na Mundial
króciutki wstęp
Plan jest taki
żeby dotrzeć na rowerze najpierw do Kijowa a później do Moskwy ( ok .2200 tys
km z mojego domu ) a dalej na następne spotkania skorzystać z kolei gdyż
odległości miedzy miastami są ogromne a czasu miedzy jednym spotkaniem a drugim
za mało aby je pokonać .
Wiem że dla niektórych to trochę szalony plan ale nie
będzie to moja pierwsza wyprawa . od Paru lat co roku wakacje spędzam na
rowerze , ostatnio łącząc obie pasje podróże i futbol . Kibicując Realowi
Madryt udało się „zdobyć” z pomocą
kolegów bilety na finał ligi mistrzów w
Mediolanie i Cardiff .
W tym roku także koledzy Z Monachijskiego Fanklubu
spisali się na Medal Wielkie dzięki Ruben.!!!
Jak zwykle Koledzy szybko zadziałali nie to co Fifa, która jeszcze nie zdążyła biletów na mecze ( (albo za szybko wyjeżdżam )wysłać wiec jadę bez i będę musiał je jakoś do Moskwy dostarczyć ,ale to się nie martwię damy radę
Oprócz Obejrzenia spotkań Chciałbym poznać także proste życie
Rosjan , czytając relacje i książki innych podróżników jestem przekonany że to kraj naprawdę fascynujący ludzie mieszkający w nim są nad wyraz
gościnni. Na trasie wyprawy znajdzie się
także praw podobnie Katyń , Czasu będzie całkiem sporo bo FAN ID zastępujący
Rosyjską wizę upoważnia mnie do Wjazdu Do Rosji dopiero 10 dni przed Mundialem
, także spokojnie Po finale w Kijowie będzie można odpocząć mam nadzieję
oczywiście po zwycięstwie.
Za każdym razie na trasie nawet na zachodzie
doświadczyłem ogromnego wsparcia i pomocy , jestem przekonany że tym razem
będzie tak samo, ale chciałbym także dać coś od siebie Podczas tej wyprawy zamierzam także zbierać
pieniądze dla fundacji Kawałek-Nieba ,gdyż tylko jestem przekonany e wtedy
nabiera ona głębokiego sensu, a pokonywanie kolejnych kilometrów przyjdzie na
pewno łatwiej
Dlatego jeśli to możliwe poinformujcie o mojej wyprawie znajomych
i nieznajomych też gotowych pomoc bliźniemu
Kibujcie Dopingujcie , Komentujcie , Lajkujcie i módlcie się
za mnie
Subskrybuj:
Posty (Atom)