Do przejścia w Medyce mamy kawałek jakieś 25km ,ale tylko tam można przekroczyć granicę rowerem. Po drodze mijamy parę wiosek i w prawie każdej więcej niż pięć bocianich gniazd. Na granicy kolejka samochódow pieszych przepuszczają jednak całkiem sprawnie pokazać paszport 3 razy i w drogę. Zatrzymuje się na chwilkę wymienić walutę ( narazie trochę ) i kupić ich karte sim. Po chwili mam internet ale nie całkiem można wysyłać wiadomości na whatsapp i Messenger ale strony coś się nie otwieraja trzeba się zalogować do sieci a jak to zrobić pisze tylko po ukraińsku.:(. Dobrze że znaki drogowe i nazwy miast są i po Europejsku i w cyrylicy. W sumie to i tak trzeba jechać cały czas prosto główna drogą która prowadzi do Lwowa a później na Kijów, bo jak się zjedzie gdzieś na bok to straszne dziury a niekiedy i asfaltu brak o czym się przekonalem szukajac sklepu po drodze. Nocleg gdzieś w lesie niedaleko Lwowa zdarzylem się rozbić i coś ugotować nim sie rozpadało , także dziś nie zmoklem prawie wcale i oby zostało tak do końca :)
Dzień 6 7:45-17:15
Jeszcze przed wjazdem do Lwowa łapiemy pierwszego kapcia, szybka zmiana dętki i jadamy dalij. Lwów podobny jest trochę do Krakowa są nawet fragmentami ścieżki rowerowe, ale w centrum w jeździe przeszkadza bruk i tory tramwajowe. Udajemy się na polską mszę świętą , akurat dzieci przystępują do pierwszej komunii. Ukraińcy chyba są podobnie religijni do nas cerkwie na trasie zawsze piękne przystrojone a ludzi przechodzac obok zawsze się przeżegnaja . Po mszy trochę zwiedzamy miasto a później już na wylot w stronę
kijowa ruch spory a i ciężarowe nie mają dziś zakazu . W końcu robi się słonecznie i mogę założyć moje ulubione sandały. Patrzę na znaki które informują że zostało tylko 480 więc niema się co śpieszyć i koło 17 postanawiam zakończyć jazdę znajduje miejsce pod namiot. Chciałem jeszcze rozpalić ognisko ale drzewo od opadów mokre a nie znalazłem odpowiednio dużo rozpałki więc zrezygnowałem w końcu i tak zrobiło się już fajnie ciepło.
Dzień 7 7:40-17-30 112km czas jazdy 7:01
Zimna noc i rosa o poranku tak wita nas kolejny dzień na Ukrainie. Przed wyjazdem czyszczenie butów z gliny nim schowam je do sakwy. Już po chwili robi się gorąco że można założyć bezrękawnik. Słońce nareszcie grzało cały dzień a niebie tylko białe chmurki. Do Kijowa coraz bliżej choć znaki a navigacja pokazują różna odległość. Cały czas jedziemy główna drogą że praktycznie poradziliśmy sobie bez żadnej mapy od początku do końca ( , oczywiście gdyby nie trzeba było zjechać na nocleg albo do sklepu ) droga momentami ma 2 pasy w jedną stronę i w Polsce albo na zachodzie spokojnie była by to eskpresowka i zakaz jazdy dla rowerzystów murowany, ale tutaj nic z tych rzeczy wszystko wolno i to mi się podoba, bo ileż to trzeba było się niekiedy natrudzić szczególnie w Niemczech żeby szybko przejechać z jednego miasta do drugiego.
Im dalej na wschód tym ludzie na postojach bardziej zaguduja a gdzie a po co się jedzie. Z jednym panem wdałem się w dłuższą rozmowę i okazało się że pracował kiedyś w Kędzierzynie-Koźlu. Ludzie są uprzejmie nastawieni a wszystko toczy się powolnym wiejskich trybem można spotkać furmanki i krowy przeprowadzane przez główna drogę na Kijów :)
Koło 17 po zrobieniu swojej normy 100km szukamy miejsca na nocleg znajdujemy je nad jeziorem wykąpać się nie bardzo idzie ale uczyniliśmy to wcześnie po południu po drodze. Śpimy w towarzystwie rechoczących żab.
Dzień 8 7-10-17 115km czas jazdy 6:53
Rano nie tracimy czasu i km gdyż spałem blisko głównej drogi. Jest pochmurno ciekawie czy będzie coś padało. Co przejeżdżam koło policjantów przy drodze chce mi się śmiać stoją tacy dwaj przy drodze ani nie mają kamizelki tylko jakieś śmieszne szelki odblaskowe i trzymają w ręku lizak, w szuszarki chyba ich woogole nie wyposażyli. Koło 11 Zbaczam z trasy do sklepu tam zagaduje mnie dwóch chłopców skąd jedziesz a dokąd a po co, pytają się czy bym z nimi do szkoły nie poszedł tam niedaleko. Mówię dobra co mi tam . W szkole od razu zlatuje się cała klasa i tak stałem się lokalną atrakcją . Parę dzieci nawet przejechało się na moim rowerze , reszta widząc kamere pyta czy nagrywam na YouTube , ci starsi bardziej obyckani szukają mnie w swoim smartfonie na Instagramie. Odpowiadam cierpliwie na wszystkie pytania oglądam kawałek WFu i jadę dalej. Jedzie się dość szybko wiatr pomaga, mijam obwodnicą miasto Równe , do Kijowa już niecałe 300km więc tak jak wczoraj po nieco ponad 100km szukam czegoś na rozbicie namiotu po drodze były 2 jeziorkach 1 było w miarę ok ale myślę może drugie będzie lepsze , okazalo się inaczej tak czy owak woda w obu niedawala się do kąpieli, trudno do umycia musi wystarczyć to co jest w butelce.
Dzień 9 6:40-17:00 128km czas jazdy 7:28
Ciepły poranek i piękny wschód słońca zachęcaja do jazdy , dosyć szybko zwijamy namiot i ruszamy. Tak się już się już przyzwyczaiłem do jazdy główna drogą, że niekiedy nawet nie zauważyłem że obok biegnie ścieżka o całkiem dobrej nawierzchni i to w cieniu. Z rozpędu też prawie zapomniałem skręcić nad jeziorko które wcześniej zaznaczyłem na mapce. Woda czysta więc można się odświeżyć w taki upał na pewno się przyda. Obiad dziś w przydrożnym barze z ciekawości cen i tego co serwują mimo bariery językowej ( choć rozumiem już całkiem sporo ) właściciel dwoił się i troił żeby mi smakowało, i naprawdę za 80 hrywien można dostać dobre domowe jedzonko zupa + drugie danie. Po zrobieniu swojej normy chce jeszcze kupić jakieś piwo na nocleg niestety sklep daleko a na stacji nie sprzedają... to ci pech no trudno obejdziemy się bez.
Ważne wiadomośc jest taka że dotarły bilety na mundial i może udać się je dostarczyć już do Kijowa.
Dzień 10 7-16:30 120km czas jazdy 6:22
Rano muszę szybko zwinąć namiot aby nie zostać ukąszony przez komary, które na tej wyprawie dały mi się już we znaki co wcześniej nie miało miejsca. Słońce świeci od rana a chmurki które pojawiły się po południu raczej tylko postraszyły opadami. Mijam obwodnicą Żytomierz, droga zrobiła się trochę dziurowa i przypomina trochę naszą betonową czwórkę, ale później znowu równiutki asfalt. Myślę że obwodnic tutaj mogło by pozazdrościć niejedno polskie miasto. Na drogi nie moge absolutnie narzekać chyba że muszę gdzieś dalej do sklepu zjechać . Dziś był przy głównej drodze a w nim pojawiło się nawet liczydło zamiast kalkulatora , od razu mi się 1 klasa szkoły przypomniała i jestem ciekaw czy za parę lat dzieci będą woogole wiedziały do czego ten przyrząd służy. Jakieś 100km do Kijowa przy drodze pojawili się sprzedawcy grzybów marynat i innych wszelakich ziół i darów lasu. Potym jak Kijów zbliżył się do mnie na 50km szukam miejsca na odpoczynek dziś znalazłem szybko kawałek cichego lasu z brzozami . Gotuje makaron , czyszcze trochę rower i sakwy, później dobre piwko którego tu o dziwo w sklepach nie brakuje i odpoczynek. Jutro pozostaje na spokojnie dojechać.
Dzień 11 7-12:30 66km czas jazdy 3:55
Do pokonania niewielki dystans ale i tak ruszamy jak zwykle , przejechać co trzeba i fajrant. Po drodze do Kijowa zostały jeszcze ślady Euro 2012- baner wita nas tuż przed samym Kijowem fotka przy znaku informującym o wjeździe do Stolicy i jedziemy dalej w stronę stadionu trzeba się trochę poprzeciskac między samochodami ale tak to już bywa w wielkich metropoliach. Jeszcze nie czuć atmosfery finału albo jest po prostu wcześnie rano - pod stadion docieram o 11 fotka z szalikiem Lksu ,( wiem że większość będzie kibicować jutro Liverpoolowi ale i tak was pozdrawiam ;) . Następnie bez większego zwiedzania kierujemy się do mieszkania , gospodarz już w domu także można w końcu rower odstawić i wziąć porządny prysznic. Mieszkanie skromne ale mnie wiele do szczęścia nie trzeba. Jak zwykle miła rozmowa później przydarzyła się jeszcze okazja opowiedzieć o mojej wyprawie dla weszło.fm . Wieczorem integracja z innymi Madridistas
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz