Około godziny 23:30 czasu lokalnego za parę minut ostatni gwizdek sędziego spoglądam w niebo i myślę jak to możliwe że przyszło mi zobaczyć 4 triumf na żywo na stadionie, oczym nawet w dzieciństwie chłopcu z trochę większej wioski nie można było marzyć sprawdzając niekiedy tylko wynik w telegazecie. Marzeniem było pojechać kiedys na mecz do Madrytu ( choć teraz to praktycznie żadna sztuka ) za moment poraz kolejny wybuchnę radością .nawet nie mogę pojąć jaka łaska mnie spotkała, ale nadtym nawet niema się co zastanawiać w takich trzeba podziękować i wszystkim dzięki którym było mi to dane i cieszyć się z kolejnego sukcesu bo tak naprawdę ulotna chwila może się już naprawdę nie powtórzyć, a to że przytrafiła cztery razy to już inna historia. Każdy finał był inny i inaczej będę go wspominać i z każdym wiąże się inna ciekawa historia .Do Lizbony udałem się "normalnie" dopisało szczęście byłem wśród 6 osób z fanklubu którym udało się dostać bilet spowrotem spóźniłem się na samolot powrotny nawet już nie pamiętam ile pieniędzy wtedy "straciłem". Pomysł na finał rowerem przyszedł już za rok bo wiedziałem że drugi raz szczęściu trzeba będzie dopomóc i zrobić coś naprawdę wielkiego dla małego świstka papieru wartego wiele euro . Tak w planach był już Berlin ale marzeń przynajmniej na rok pozbawił nas Morata ale za rok już nie było innej opcji jak wsiąść na rower i pedałować . Dojechałem ledwo co i strasznie zmęczony ( a i o bilet koledzy walczyli dla mnie z całych sił ) i pewnie gdyby to był jakiś zwykly ligowy mecz zasnąłbym na trybunach , pamiętam tylko że na powrocie na camping padłem jak długi nie rozkładając nawet namiotu. Do Cardiff to z początku była gonitwa przylot z Madrytu przepakować się i w drogę ale później wszystko od się bez problemu i melduje się na czas. A do podróż do Kijowa to gdyby nie opady deszczu to byłby pełen luz nawet człowiek się nie zmęczył za bardzo. Wyluzowany wszedłem też na stadion będąc spokojny o wynik od pierwszej minuty co nie oznacza że wcale nie odczuwałem emocji bo te zawsze są ogromne podczas finału a jak się ogląda tak fantastyczne trafienie to nie sposób nie skakać z radości ( tym razem obyło się bez stłuczenia okularów których po prostu lepiej nie brać ). O emocjach dużo pisać nie trzeba, największe emocje to na pewno Lizbona, niema się ani co wielce rozpisywać żadne słowa tego nie oddają, tam też naprawdę dopisali kibice Realu których było mnóstwo w mieście. Bliska odległość między Madrytem i 12 lat czekania na puchar zrobily tę różnicę. W Mediolanie nie było już tak różowo gdzie kibice atleti zdominowali miasto ,a o kibicach realu nie tylko w kontekście finału można by wiele napisać czasami nawet gorzkich . Przeciętny kibic ma jednak podczas finału jednak pod górkę jak mu się uda jakimś cudem za normalne pieniądze zdobyć bilet to później pojawiają się problemy ze transportem i zakwaterowaniem ( choć to akurat uważam za najmiejsze problem, trzeba tylko zrezygnować z odrobiny komfortu) najbardziej wkurzającym obrazkiem podczas finału chyba podczas każdego finału był jednak uciekający przed fotoreporterami marcelo z pucharem żeby mógł choć pokazać go kibicom...
Ale żeby skończyć optymistyczne wiele osób mnie pyta mnie skąd się wziął pomysł na te wyprawy rowerowe to tak trochę żartując kiedyś babcia jako małego chłopca spytała mnie co będziesz robić w przyszłosci jaki będziesz mieć zawód , pamiętam że wzruszyłem tylko ramionami i odpowiedziałem - nic nie będę robić po wsi bydam na kole jeździł. No i nawet się sprawdziło jeżdżę tylko trochę dalej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz